Przy okazji omawiania urazów odnoszonych w czasie latania urazu psychiczne są zupełnie pomijane, a mają one olbrzymi wpływ tak na ilość latających, jak i na jakość ich latania. Ponieważ problem jest niezauważany i skrzętnie skrywany, dlatego na początek powołam się na podobne problemy pilotów walczących w drugiej wojnie światowej. Kto czytał Paragraf 22 ten wie, co pilot wojenny mógł przeżywać, choć tragikomiczny wydźwięk książki może kazać traktować wątek strachu przed lataniem z przymrużeniem oka. Spotykałem się także z relacjami mówiącymi o wyczerpaniu psychicznym pilotów walczących w Bitwie o Anglię. Mało kto się wtedy tym przejmował, bo problemy psychiczne pilotów szybko odchodziły razem z nimi. Liczyła się sztuka, co szczególnie dobrze było widoczne wśród pilotów walczących na wschodzie. Tamci często nawet nie mieli czasu żeby się przestraszyć.
Wojna minęła i wszystko wróciło do normy do chwili, gdy wynaleziono lotnie i paralotnie. Znowu zaczęło się pośpieszne szkolenie, latanie na granicach możliwości konstrukcji i w warunkach meteo, które w czasie wojny było usprawiedliwione jedynie wyższą koniecznością.
Problem powrócił. W ciągu tych kilkunastu lat obecności paralotni na naszym niebie spotkałem już wielu pilotów, którzy przestali latać, przesiedli się na inne samoloty, które jak sami twierdzą „ nie składają się” lub latają nadal w różnym stopniu paraliżowani przez strach. Paralotnie są takimi samolotami, które z jednej strony dają najlepszy kontakt z powietrzem, lecz z drugiej strony najszybciej uświadamiają nam, że powietrze jest żywiołem ze wszystkimi dobrymi i złymi cechami żywiołu. A z żywiołami jak wiadomo żartów nie ma.
Jak się nabawić strachu przed lataniem.
Jeśli już coś się dzieje w powietrzu, to nie ma wtedy czasu aby się bać. Można popaść w odrętwienie, walczyć, wykonywać nieskoordynowane ruchy, ale nie bać się. Na strach jest czas wtedy gdy powinniśmy czuć się bezpiecznie. Zamiast cieszyć się lataniem czekamy wtedy na to, czego obawiamy się najbardziej: że skrzydło się złoży, że je przeciągniemy, że ktoś w nas wleci, że wypadniemy z uprzęży, że spotka nas jakaś inna niemiła przygoda która przytrafiła się naszym kolegom. Ten strach przed wyskładaniem jest chyba najpopularniejszy wśród paralotniarzy. Odwrót pilotów od skrzydeł, które wymagają większych umiejętności dał co prawda poprawę sytuacji, ale i tak zdarzają się sytuacje, gdy piloci na bezpiecznych skrzydłach wlatują świadomie w rotory uspokojeni tym, że ich skrzydło po klapie nie skręca. Owszem, nie skręca, ale w testach. W rotorach jest nieprzewidywalne i w pobliżu ziemi uraz mamy gotowy. Nie tylko psychiczny. Obawa przed lataniem w grupie – jeszcze nie uraz, ale też odbiera sporo z przyjemności latania. Akurat z tą obawą bym nie walczył, bo poziom umiejętności niektórych pilotów jest taki, że trzeba ich się bać i należy omijać szerokim łukiem. Wypadki kolegów – najtrudniej znaleźć przełożenie na własne latanie. Im pilot jest osobą wrażliwszą, tym łatwiej wypadki innych osób odciskają piętno na nim samym. Tu dużo łatwiej jest pilotom z prostą budową psychiki i takie osobowości mogą znieść dużo więcej obciążeń psychicznych w lataniu.
Jak rozpoznać objawy.
Wielu pilotów nie przyznaje się przed sobą, że się boi. Dlatego chciałbym podać im kilka przykładowych zachowań spanikowanego pilota. Przede wszystkim opóźnianie startu wszelkimi sposobami. Od zacinania się pedału gazu podczas jazdy na start, po konieczność przeczekania zbyt silnych warunków termicznych i rozładowania tłoku w powietrzu, poprzez godzinne rozplątywanie linek paralotni, półgodzinną walkę z suwakiem kombinezonu, wielokrotnym sprawdzaniem całej posiadanej elektroniki po moment startu, w którym okazuje się, że skrzydło uparcie ucieka gdzieś na bok uniemożliwiając czysty start. No i te niesforne nogi, które nie chcą biec w czasie rozbiegu. Jeśli już wystartowaliśmy, to strach objawi się najsilniej, gdy będziemy chcieli zaciągnąć którąś sterówkę lub posterować ciałem. Po prostu się nie daje. Lecimy na wprost zastanawiając się „co ja tutaj robię” i zastanawiamy się jaki wiarygodny pretekst znaleźć dla lotu po prostej na lądowisko. Jedyny plus takiego zachowania to gruntownie przemyślane i staranne lądowanie.
Jak z tym walczyć.
W powyżej opisanych przypadkach nie należy tracić nadziei na poprawę sytuacji. Wielu pilotów nie chciało na to czekać i zrezygnowało z latania na paralotniach, ale znam też takich, którzy latali mimo tych objawów. Okazuje się, że po 2-3 latach takiej walki można na tyle opanować strach, że da się latać bezpiecznie i skutecznie, mając nawet czas na odnajdywanie przyjemności. Najważniejsze to znaleźć cel i motywację. Czyli nie startujemy nigdy bez celu lub zadania do wykonania. Należy zaczynać od prostych zadań: sprawdzenie skrzydła, jego sterowności i osiągów, dolecenie na przykład do krzyża i z powrotem. Potem można wystartować w zawodach. Jest to o tyle proste, że cele wyznaczają nam organizatorzy, a my mamy tylko się podporządkować. Tutaj pojawia się także miejsce dla motywacji. Oczywiście sama chęć dalszego latania jest już bardzo silną motywacją, ale możemy dołożyć do niej także chęć zaistnienia w rywalizacji sportowej, potrzebę przebywania w stadzie, lub potrzebę zaimponowania bliskiej osobie (to raczej przepis dla panów). Oczywiście w czasie takiej terapii musimy unikać sytuacji, których najbardziej się obawiamy. Jeśli straciliśmy zaufanie do naszego skrzydła, to musimy je zmienić na spokojniejsze i poczekać trochę na nabranie do niego zaufania. Jeśli stresuje nas tłok, to robimy tak, żeby zawsze pierwszy znajdować komin i najszybciej go wykręcać. Kominów zawsze jest tak dużo, że możemy znaleźć swój własny bez konieczności dzielenia go z innymi. Nawet najlepiej przeprowadzona terapia nie gwarantuje nam powrotu tego beztroskiego uczucia, gdy chłonęliśmy z radością każdą sekundę w powietrzu i byliśmy niezniszczalni. Gdy w lataniu pojawi się strach, to zawsze już będziemy latali we dwoje. Najważniejsze, aby nie pozwolić mu odbierać samego latania.