PPO 2010 – MP – przygotowania cz.II

W związku ze zbliżającymi się Mistrzostwami Polski PPO 2010 organizowanymi przez nasze Stowarzyszenie, poprosiliśmy czołowych polskich pilotów o przekazanie nam kilku informacji o swoich przygotowaniach do zawodów, planowaniu strategii lotu i działaniach po jego zakończeniu. Dzisiaj swoje przygotowania opisuje Kasia Grużlewska-Łosik z Pro-Paragliding Team.

kaśka_gruźlewska
Fot. Katarzyna Gruźlewska-Łosik, źródło: Facebook

Moimi sponsorami są:  www.kopalniazlota.plwww.axispara.czwww.beskid-paralotnie.plwww.karpofly.com 

Przed każdymi zawodami obiecuję sobie, że się solidnie do nich przygotuję. Jeśli mają się odbyć w nowym dla mnie miejscu jak Levico, to ze szczerym postanowieniem pragnę wcześniej prześledzić mapy, traki, zdjęcia. To pragnienie towarzyszy mi aż… do dnia wyjazdu na zawody. Mapy są zwykle nieruszone, traki nudzą mnie po obejrzeniu połowy pierwszego a zdjęcia bardziej mnie fascynują jako reportaż z latania niż topograficzna rzeczywistość. Po prostu w domu ciężko mi zrozumieć i przyswoić klimat nieznanego miejsca. Wiem, że jednak dobrze byłoby się  przygotować i wiele mogłabym dzięki temu zyskać, ale jakoś nie mam do tego spręża. Lubię pojechać kilka dni wcześniej przed zawodami, polatać i organoleptycznie sprawdzić co w trawie piszczy. Nie zawsze się to udaje. Kiedyś na wyjazd na zawody zdecydowaliśmy się w sobotnie popołudnie. O piątej rano w niedzielę dojechaliśmy do Słowenii, o ósmej zapisaliśmy się na zawody a o dziesiątej już siedzieliśmy w busie na startowisko. I niby nowy teren (Lijak) a były to jedne z najbardziej udanych moich zawodów. Na starcie zwykle jest sporo pilotów, którzy wcześniej latali w tym miejscu i chętnie podzielą się wiedzą co, gdzie i jak.

Samo przygotowanie do startu to raczej rutynowe zajęcie. Regulację uprzęży, speeda robię raz i więcej o tym nie myślę. Używam dwóch GPS (Garmin 76csx i starego poczciwego Etrexa Legenda) w których wymieniam baterie przed startem i wario w którym robię to raz w roku na początku sezonu. Może w tym roku zaszaleję i sprawię sobie w końcu Compeo. No i jeszcze przed sezonem wietrzę zapas i patrzę czy się w nim myszy nie zalęgły ;). Latając treningowo wbijam w przyrządy miejsce startu. W nieznanym terenie pytam ludzi na startowisku, gdzie jest lądowisko. – Oooooo, taaaaaam – pokazują. – Ahaaaa, taaaaaam – odpowiadam. I wszystko jasne. Takie neandertalskie rozmówki z „wiedzącymi”.

Na zawodach nie ma takiego problemu. Pan Strzałka pokaże ci, gdzie masz lecieć i lądować. Zawsze dokładnie sprawdzam, czy dobrze wprowadziłam punkty zwrotne trasy. Oprócz tego wypisuję je na karteczce i przyklejam na kokpicie. Elektronika elektroniką a co namaziane to pewne.

Wywóz zawodników na start zazwyczaj odbywa się w dwóch turach, np. o godz. 8.30 i 10.00. Tury zmieniają się codziennie, tak, że każdy pilot zaliczy obie godziny. Dla mnie wstawanie na nieludzką wcześniejszą godzinę to horror i myślę, że to najgorsza rzecz w zawodach ;). Nienawidzę wczesnej pobudki. Zaspana trafiam do busa. Dobrze, że mam ze sobą grubą książkę. Przynajmniej jest do czego głowę przytulić :). Później próbuję urwać jeszcze trochę snu na startowisku.

Zwykle nie mam jakiejś specjalnej strategii lotu. Lubię wystartować dosyć szybko, bo na ziemi pogłębia się stres i zaczyna kotłowanina. W powietrzu jest znaczniej lepiej. Można wczuć się w termikę, ochłonąć po starcie. No chyba, że warun żałosny, podstawy chmur niskie i start lotny to bitwa o przetrwanie do otwarcia okna startowego. Wtedy zostaje modlitwa, żeby minuta trwała maksymalnie 10 sekund.

Z teamowymi kolegami omawiamy wcześniej trasę lotu. Jest to bardzo pomocne. Próbujemy też wymyślić najbardziej optymalne rozwiązanie przelecenia trasy. Niestety takie kalkulacje nie zawsze się sprawdzają. Gdy jest mocny warun to lata się szybko, gdy słaby – ostrożnie. Osobiście wolę pierwszą opcję. Nie mam cierpliwości do kręcenia „niezwykle agresywnych” noszeń 0,1 m/s w Dniu Ślimaka. Tuż przed otwarciem lotnego okna startowego staram się być w jak najdogodniejszej pozycji – jak najwyżej i jak najbliżej cylindra startowego. To w wielu wypadkach klucz do sukcesu.

Zwykle ustalamy ze znajomymi jakąś częstotliwość radiową. Pomaga to np. przy długich przeskokach lub w kalkulacjach wysokości dolotu do mety. Jednak wkurza mnie ciągłe gadanie przez radio, bo to rozprasza i dekoncentruje, a wścieka gdy walczysz o każdy centymetr tuż nad glebą. Na szczęście zawodnicy są oszczędni w słowa.

Na trasie staram się obserwować zmieniające się warunki pogodowe a także innych zawodników. Obserwuję również siłę i kierunek wiatru, żeby nie dać się zaskoczyć na jakiejś zawietrznej.

Jeśli  nie uda się dolecieć do mety, to trzeba się zatroszczyć o zwózkę. Niedolot zawsze jest przykry, ale cóż, trzeba wyciągnąć wnioski i następnego dnia uniknąć błędu. Niektórzy biorą wszystko tak ambicjonalnie, jakby od tego zależało przetrwanie świata. Ja staram się podejść racjonalnie, choć nie jest to łatwe.

Oczywiście najprzyjemniejszym momentem jest dolot do mety. Najlepiej przed innymi ;).  Po wylądowaniu zawsze najgorsza rzecz – pakowanie glajta. Ciekawe, czy jest na świecie ktoś, kto lubi to robić… Zawsze czekam z tym jak najdłużej. Na lądowisku wszędzie ożywione rozmowy – ten doleciał, tamten nie, a ktoś jeszcze inny rzucał pakę. Słychać syk otwieranych browarków. Szukamy się z Łosiem i analizujemy całą trasę, gdzie było trudno, gdzie łatwo. Taki typowy, małżeński temat :). Dyskusje pilotów trwają do późnych godzin. W międzyczasie zrzucamy traki u organizatora. Analizujemy prognozy pogody na kolejny dzień. Ładujemy akumulatorki do przyrządów. Jest już bardzo późno i trzeba iść spać. Kurde, jutro na 8.30…

Kaśka Grużlewska-Łosik

Mariusz Nowacki

Prezes PSP. W stowarzyszeniu zajmuje się tematem ubezpieczeń oraz Polską Ligą Paralotniową. Zawodowo inżynier budownictwa. Inne pasje: pływanie na wakeboard, fotografia lotnicza

  • email: psp@psp.org.pl

    Polskie Stowarzyszenie Paralotniowe
    ul. Nad Wisłą 4A, 04-987 Warszawa

    NIP 527 251 23 14
    REGON 140534339
    KRS 0000236118